Jak to się stało?

Jestem na zwolnieniu chorobowym, niedawno wyszłam ze szpitala i nie ma dnia, kiedy nie myślę o cukrzycy. Codziennie wracam myślami do pierwszych objawów, do nieświadomych przemyśleń i do kroków, które podjęłam, aby dowiedzieć się, co mi tak naprawdę jest. Teraz wydaje mi się to tak odległe, ten czas jest tak sobie nierówny... a przecież było to raptem miesiąc temu! Wtedy zaczęłam chudnąć i czułam takie pragnienie, że wypijałam 2-litrowe butelki niemal za jednym haustem.

Piłam dosłownie wszystko, co wpadło mi w ręce, bo łudziłam się, że coś zaspokoi to przeogromne pragnienie. W końcu wypiłam tyle słodzonych napojów, że cały dzień wymiotowałam i jeszcze 2 kolejne dni nie mogłam dojść do siebie. Czy to była kwasica? Nie wiem i chyba się już nie dowiem. Pamiętam, że siły opadły mi na tyle, że z ogromnym trudem zmuszałam się, żeby iść do łazienki.

I mocno chudłam. Tamtego piątku, ostatniego piątku przed Wigilią, schudłam 2 kg. Wcześniej było 6. Weszłam na wagę i nie mogłam uwierzyć, kiedy to się stało, kiedy zdołałam zrzucić kilogramy i wrócić do wagi z czasów liceum.


Poszłam do internisty. Bardzo ciepła, miła kobieta. Zapisała mnie na badanie krwi, ale nie zdradzała, co podejrzewa. Dopiero tydzień później wyjawiła, że nie chciała mnie straszyć. Badania z racji świąt miałam zrobić dopiero w poniedziałek. Koniecznie na czczo z ostatnim posiłkiem o 18:00.

Po pobraniu krwi pojechałam do pracy. Ok. 16:00 ze zgiełku zadań wyrwał mnie telefon. Nieznany numer stacjonarny. Męski głos w słuchawce powiedział, że dzwoni z przychodni i czy robiłam dziś badania. Potwierdziłam, na co dopytał, czy na pewno byłam na czczo. Roześmiałam się i potwierdziłam. Stwierdził, że musi zapisać mnie do internisty, bo mam za wysoką glukozę, bliską 300. Przez głowę od razu przeleciała myśl "czyżby wydało się, że przed 18.00 w niedzielę zjadłam batonika?". Powiedziałam, że już jestem zapisana do lekarza, ale najbliższy wolny termin był 16.01. Powiedział, że muszę przyjść jak najszybciej, najlepiej już następnego dnia na 11:00. Po jego zdenerwowanym głosie zrozumiałam, że sprawa jest poważna, ale nie dopuszczałam do siebie myśli, że to może być cukrzyca. Przecież nikt w rodzinie jej nie miał...

Następnego dnia internistka potwierdziła przypuszczenie, że to cukrzyca, ale powiedziała, że zapisze mnie na dodatkowe badania, aby mieć 100-procentową pewność. Po wyjściu z gabinetu dopiero zobaczyłam... że to skierowanie do szpitala. Na cały sylwester.

Pojechałam do pracy, włączyłam komputer, zaparzyłam herbatę i... rozpłakałam się. Nieświadomy niczego kolega siedzący naprzeciwko zapytał, jak było w przychodni. Płaczliwym głosem powiedziałam, że dostałam skierowanie do szpitala, że mam wysoką glukozę i... że najprawdopodobniej sylwestra spędzę w szpitalu. To była najgorsza wizja, jaką kiedykolwiek mogłam sobie wyobrazić... Przybiegła szefowa, której córka ma cukrzycę już od 6 lat i z racji tego bardzo dobrze obeznana w temacie. Powiedziała coś, co potem mówili wszyscy - że z cukrzycą da się normalnie żyć. Sprawdziła mi krew glukometrem córki - wyszło 500. Poradziła, abym natychmiast jechała do szpitala.

W szpitalu oczywiście odsyłanie "proszę czekać, wyjdziemy po panią". Potem 3 godziny czekania na łóżko. Pielęgniarka zapewniająca, że to na 100 procent cukrzyca, mimo że ja miałam jeszcze cień nadziei, że to nie to. I się zaczęło.

Dopiero drugiego dnia na insulinie udało mi się wbić igłę we własne ciało i nacisnąć za spust ładujący ten niezbędny do życia składnik. "Insulina" - to słowo brzęczało mi w uszach, a ja nie miałam nawet pojęcia, jakie ona ma  zastosowanie.

Strach, przerażenie i ogromne rozczarowanie wizją sylwestra, spędzonego w szpitalu. Większość osób z mojego pokoju przespała go. Tylko z jedną emerytką oglądałyśmy fajerwerki zwiastujące rozpoczęcie Nowego Roku.

2015... Zaczynamy nowy etap w życiu.


Komentarze

Popularne posty